Już nazajutrz po ogłoszeniu pięciodolarowej dniówki do bram „Forda” szturmowało 10 tysięcy ludzi chętnych do pracy. Zapowiedź wysokich zarobków spowodowała migrację w skali całego kraju. Ford tryumfował. Uzyskał jednocześnie dwie korzyści: przyjął najlepszych w przemyśle samochodowym robotników i uzyskał nieskrępowane możliwości wyciskania z nich maksymalnej wydajności. Dziennikarzom oznajmił: „U nas nie będzie już rozruchów robotniczych”. Przez wiele lat było to prawdą. Ford zmienił sytuację na rynku pracy. Nie obawiał się już dezercji robotników, mógł wybierać, przebierać, mógł bez obawy narzucać załodze swoją wolę. Wzrost płac i wydajności doprowadziły do obniżki kosztów własnych produkcji (na jednostkę) i wzrostu zysku przy niższej cenie samochodu. Tym bardziej, że nie każdy mógł osiągnąć tę upragnioną pięciodolarową dniówkę.
Odmawiano jej mężczyznom samotnym i tym, którzy zamierzali się rozwieść. Mogły ją otrzymywać tylko te kobiety, które utrzymywały rodzinę. Nie dotyczyła młodych mężczyzn, poniżej dwudziestu dwóch lat. I wreszcie, nie obejmowała osób pracujących u Forda krócej niż sześć miesięcy ani tych wszystkich, którzy prowadzili „niemoralny“ tryb życia.
Aby utrzymać w firmie porządek, wprowadzono surowy regulamin pracy i utworzono Ford Service Department, czyli Wydział Bezpieczeństwa Zakładów, zajmujący się inwigilacją robotników i czuwaniem nad przestrzeganiem przez nich nakazów i zakazów. Rozmowy i jakiekolwiek kontakty osobiste między robotnikami, tak w czasie pracy jak i podczas przerw na posiłki, były zakazane. Regulamin zabraniał również nucenia, pogwizdywania, a nawet uśmiechania się podczas pracy, jako objawów bumelanctwa i niesubordynacji. Nagrodą mogła być wysoka dniówka, ciągłość pracy i… przymus zakupu wozów Forda. {Tylko złego, a zatem zbędnego, pracownika nie stać na model „T” – mawiali kierujący zakładami.)
Leave a reply