Plan rynkowy dyrektora był bardzo dobry, profesjonalny. Właściciel nie unikał pochwal. Postanowił jednak sam zająć się dopilnowaniem jego realizacji i zainicjować w następnym tygodniu „rewolucyjne” działania.
Minął miesiąc, dwa. Minęło pół roku. Nic się nie stało. W tej sytuacji angielski dyrektor generalny skontaktował się ze szwedzką firmą z tej samej branży, od dłuższego czasu rozglądającą się za „czymś odpowiednim” w Londynie. Szwedzki i angielski dyrektor spotkali się, polubili i podjęli
– popijając piwo w jednym z pubów – decyzję o współpracy. Wkrótce dołączył do nich jeszcze jeden wspólnik – przyjaciel dyrektora generalnego, znany przedsiębiorca angielski. Postanowiono wykupić firmę i utworzyć spółkę z trzema głównymi udziałowcami. Postanowiono także dopuścić pracowników do udziału we własności firmy.
Mimo wcześniejszych obaw, negocjacje związane z nabyciem firmy nie były trudne. Właściciel, który przestał już wierzyć, że firma „stanie kiedyś na nogi”, zniechęcony walką o przetrwanie zaakceptował bardzo umiarkowaną cenę. Wszyscy byli zadowoleni.
Pojawiły się jednak nowe problemy. W firmie aż huczało od plotek o przybyszach z „jakiegoś kraju”, o nazwiskach nie do wymówienia. Czego oni mogą chcieć w Anglii? O co im naprawdę chodzi? Dlaczego mieliby być lepsi niż dotychczasowi właściciele? – Te pytania nurtowały pracowników. W odpowiedzi postanowiono zwołać ogólne zebranie personelu, by przedstawić wszystkim dwóch reprezentantów szwedzkiej firmy. Byli to: około czterdziestoletni dyrektor ds. rozwoju, który prowadził wcześniej negocjacje z Anglikami. i jego starszy kolega, reprezentant Szwedów, który miał przeprowadzić się do Londynu.
Leave a reply