Wypuszczony na rynek w 1909 r. model „T” odegrał w Ameryce i poza nią olbrzymią rolę. Przyczynił się do rozwoju „cywilizacji samochodowej” do 1926 r. sprzedano 15 min Blaszanych Liz.
Jednakże czynniki, które doprowadziły do umasowienia produkcji i sukcesu, przyspieszyły starzenie się i „śmierć” modelu „T”. Stopniowo zmieniały się gusty i wymagania odbiorców, szczególnie w okresie prosperity po pierwszej wojnie światowej. Taniość i prostota budowy przestawały być atrakcją, wóz „T” stał się po prostu zbyt plebejski. Domagano się bardziej nowoczesnej skrzyni biegów, hamowania na cztery koła, balonowych opon, przestronniejszego wnętrza oraz urozmaicenia kolorów. Henry Ford nie mógł już sobie pozwolić na dowcip z okresu początku modelu „T”, „Odbiorca może żądać wozu w dowolnym kolorze pod warunkiem, że będzie to kolor czarny”.
Nie pomogło ogłoszenie, że za skromną opłatą 60 doi. „Ford” oferuje posiadaczom jego wozów przebudowę silnika, nowe pokrycie siedzeń i wyla- kierowanie na każdy kolor. Nie pomogły „zabiegi kosmetyczne”: zmiana kształtu błotników, pochylenie przedniej szyby, przedłużenie nadwozia o kilka cali, zaokrąglenie brzegów chłodnicy, przeniesienie zbiornika paliwa spod siedzenia przedniego pod maskę silnika. Nadszedł dzień, w którym Ford przekonał się, że to koniec jego ukochanego dziecka. Najnowocześniejsze wozy konkurencji, z Chevrolelem na czele, zdobywały rynek i wypierały ośmieszany powszechnie model „T”. Zakłady Forda stanęły wobec wyzwania: stworzyć koncepcję nowego wozu i zmienić technologię wytwarzania w największej ówczesnej fabryce samochodów. Teraz trzeba było wymienić 15 tys. obrabiarek na nowe, 25 tys. – zmodernizować, a ponadto przystosować do nowych zadań wzorniki, matryce oraz inne urządzenia i przyrządy o łącznej wartości 5 milionów dolarów. Podjęto to wyzwanie w 1926 roku i… znów odniesiono sukces.
Leave a reply